Przechodzenie grupy ludzi do kolejnej fazy procesu wcale nie odbywa się, gdy wszyscy członkowie grupy tego chcą. Grupę do przodu pchają nieformalni liderzy i wojownicy, a reszta raczej chce zachować status quo. Społecznie teraz jesteśmy w takiej sytuacji, że tak na moje oko 70 % społeczeństwa nie chce zmian i całkowicie powierza siebie autorytetom bez krytycznego myślenia. To te 30 % poprzez chęć dojrzewania atakuje liderów, punktuje ich hipokryzję, wytyka błędy posługując się racjonalnym myśleniem. To mniejszość ciągnie w górę całą grupę w rozwoju.
Oczywiste jest również to, że to ci nieformalni liderzy i wojownicy narażają się na szykany ze strony formalnego lidera, jeżeli nie prowadzi on grupy rozwojowo i wprowadza autorytaryzm. Z czymś takim mamy doczynienia w Polsce. Nieformalni liderzy i wojownicy to mali i średni przedsiębiorcy, niestety dla nich lider formalny jest autorytarny i ich brutalnie pacyfikuje. Tutaj warto zadać pytanie czy takie działanie nie dyskwalifikuje lidera formalnego? Patrząc rozwojowo odpowiedź jest oczywista. Autokrata liczy jednak, że zalęknione 70 % go poprze i uda mu się całkowicie spacyfikować te 30 % by nie mogło ciągnąć w górę reszty.
Opisując autorytarny styl zarządzania pokazuję pewną perspektywę i oczywiście wiedzę kieruję do liderów, którzy wspierają swoje grupy i zespoły a nie je pacyfikują. Mając perspektywę wiemy jakich błędów unikać i do jakiej destrukcji może doprowadzić pacyfikowanie ludzi. W sytuacji kryzysu i niepewności jutra jedną z podstawowych spraw jest kwestia przetrwania. Nie można pacyfikować ludzi tylko dlatego, że pragną zabezpieczyć swoje przetrwanie. Należy dać wsparcie i z pełnym zrozumieniem nawiązać współpracę w celu zapewnienia tego przetrwania. Nakreślenie wizji, opisanie kolejnych kroków wyjścia z kryzysu daje ludziom poczucie bezpieczeństwa i buduje w nich zaangażowanie. Gdy ludzie nie dostają informacji budujących wizję przyszłości wykonują jedynie odtwórcze działania.
Czas kryzysu nakłada na ludzi ogromny stres i frustrację, które często jest ponad ich siły. Pisałem we wcześniejszych artykułach, że podaje się przykłady wychodzenia z kryzysów z wypraw arktycznych i wysokogórskich. Te ekstremalne przykłady budują w ludziach przekonanie, że muszą dźwigać się z kryzysów siłą swojej woli wzmacniając ego. Oczywiście jest to możliwe ale odbywa się wielkim kosztem, gdyż ego traktuje ciało jako narzędzie do pracy nie zważając na poziom stresu, który przeciąża organizm. Musi się to skończyć tragedią i najczęściej tak się kończy. Być może z kryzysu udaje się wyjść ale chwilę później człowiek umiera, nawet w chwale ale bardzo krótko żyjąc. Jak kto lubi, można i tak. Ja wspieram radzenie sobie z trudnościami, wychodzenie z kryzysu z jednoczesnym zachowaniem doskonałego zdrowia, witalności i życia w sobie.
Ostatnio trafiłem na ciekawą wypowiedź uznanego byłego mistrza UFC w MMA Georges’a St-Pierre’a, w której wyznał iż nienawidził walczyć. Kanadyjczyk w wywiadzie powiedział, iż stres związany z walką był tak ogromny, że ledwo można było to znieść. Dodatkowo rywalizacja maksymalnie podkręcała kontrolę ego nad ciałem, a więc wizja przegranej była nie do zniesienia. St-Pierre wyznał, że robił to wyłącznie dla wygranej czyli nagrody dla ego, oczywiście wielkim kosztem emocjonalnym. Widzimy więc, że te wszystkie ekstremalne rzeczy, które robią ludzie są dla wygranej, nagrody dla ego, jednak one są okupione kosztem zdrowia i szczęścia w pozostałych sferach życia. Walkę autentycznie lubią osoby, która mają bardzo dużo wątku sadyzmu i masochizmu w sobie. Wszyscy ci, którzy chcą prowadzić zbalansowane życie i odnosić sukcesy we wszystkich sferach życia, nie mogą w taki sposób podchodzić do radzenia sobie z kryzysami. Dla tych pragnących prowadzenia zbalansowanego życia receptą jest współpraca ego z sercem i pozbywanie się stresu z organizmu.