
Sporo osób podważa, nie wierzy w coaching, czy nawet naśmiewa się z coachów. Czasami słusznie ale wiele razy niesłusznie. Czy coaching działa? Tak działa chociaż nie zawsze. „Nie zawsze co przez to rozumiesz?” – zapytasz zapewne. Coaching jest bardzo fajny i działa, jednak nie jest receptą na wszelkie problemy które znajdują się w człowieku, zespole czy całej organizacji. Jak to? Już wyjaśniam rozsiądź się wygodnie, abyś mógł/mogła skupić się na temacie. Coaching jest bardzo fajny jeżeli chodzi o wyznaczanie celów, wydobywanie zasobów wewnętrznych i opieraniu na nich działania. To naprawdę daje dużego kopa. Dlatego ja używam coachingu w swojej pracy, byłem z niego szkolony i uważam, że jest on skutecznym narzędziem pracy w odpowiednich warunkach. „Jak to w odpowiednich warunkach?” – dopytasz. Coaching, mentoring, TSR stanowią jedną z trzech części mojej autorskiej metody inside-outside, która graficznie jest przedstawiona w postaci trójkąta, na którym pokazane jest jak płynie energia pomiędzy poszczególnymi częściami i jak te części na siebie wpływają. Także coaching jest tylko jedną z części. Są 3 części
Metoda inside-outside:
- Świadomość – cele, wizja, plany, strategie, działanie w oparciu o własne zasoby, doświadczenia, możliwości
- Struktura osobowości ( Ja, ciało i nieświadomość ) – indywidualny skrypt, wzorce, bloki wewnątrzpsychiczne, uwarunkowania, przekonania
- Procesy ( proces grupowy, procesy w polu psychicznym ).
Widzimy, że są 3 części w metodzie inside-outside więc jeżeli coś nie idzie, to nie mówimy, że coaching nie działa, a zauważamy, że nie można pójść do przodu z poziomu 1, gdyż zapewne blok idzie z poziomu 2 lub 3 i trzeba zanalizować sytuację, by usunąć to, co blokuje poziom 1. Chcieliśmy iść na zewnątrz po swoje cele, okazuje się jednak, że musimy iść do wewnątrz by usunąć blok, który nie pozwala nam urzeczywistnić naszej wizji.
Może żeby lepiej to pokazać stanę się na potrzeby tego artykułu królikiem doświadczalnym i zbadamy moją sytuację „tu i teraz” metodą inside-outside. Ach czego nie robi się dla nauki. Mamy początek roku więc wdrażamy rozpisane nowe cele na ten rok. Ja również tak robię i wdrażam cele na ten rok w działanie. Cele są postawione zgodnie ze sztuką coachingu, oparte o moje wcześniejsze doświadczenia, osadzone w rzeczywistości. Opcje i możliwości są realne, a ja działam i rzeczywiście robię, co mam robić. Ale tu pojawia się ale… Robię a w moim umyśle pojawiają się wątpliwości, coś jakby przeszkadzało mi w działaniu. Co jest więc grane? Cele wyznaczyłem zgodnie ze sztuką więc wykluczam problemy w punkcie 1. Muszę więc zbadać punkty 2 i 3. Punkt 3 – czy mam jakieś ciśnienie w relacjach interpersonalnych z innymi ludźmi? Czy w moim polu psychicznym jest jakaś osoba, która dezorganizuje mi działanie? Nie. Pozostaje więc punkt 2 i tam musi być problem. Co się dzieje w trakcie działania? Denerwuje mnie brak szybkich efektów działań. Popracujmy z kalendarzem – tak już po paru dniach od działania ( wybaczcie ale nie mogę tutaj publicznie zdradzić strategii działania firmy ) chce mieć spektakularny efekt. Czy to jest możliwe? Raczej nie ludzie muszą wejść w procesy, mieć czas przekonać się, zaufać. Czyli co? Moje oczekiwania są nierealistyczne i oderwane od rzeczywistości. Mam problem z czekaniem na gratyfikację. Wewnętrzny krytyk, który jest wiecznie niezaspokojony, niezadowolony, narzekajacy i niewierzący w sukces dokonuje wewnętrznego sabotażu moich planów. Bingo mamy to. Te wewnętrzne problemy sabotują i wpływają na punkt 1 dezorganizując działanie oraz wpływają na punkt 3 niszcząc procesy. Co więc muszę zrobić? Muszę zaopiekować problem z punktu 2. To jest mój cień jak to nazywał Jung i muszę go zinternalizować. Oswajam więc ciemną stronę mojej osobowości. Jak do dziecka na kalendarzu pokazuję i przemawiam: „Ale zobacz minęło tylko kilka dni, potrzeba czasu żeby się zadziało”. Należy zatrzymać sabotaż z poziomu struktury, by nie niszczył działania i procesów. I tak to mniej więcej wygląda, taka mała zajawka mojej metody opartej o studiowanie różnych szkół, a każda przekonywała, że jest tą jedyną, prawdziwą i najlepszą. Hej a dlaczego by nie połączyć tych szkół, eliminując ich ograniczenia? Tak jak pomyślałem tak i zrobiłem! Każdy może uważać, że jego szkoła jest najlepsza, nie przeszkadza mi to, ja biorę to, co najlepsze i co doprowadzi do jak najszybszego efektu ( osiągnięcia sukcesu, rozwiązania problemu ).
Nazwa metody inside-outside została zaczerpnięta z koszykówki. W NBA ten sposób gry został doprowadzony do perfekcji. Chodzi w nim o tym, by znaleźć jak najłatwiejszą drogę do kosza. Jeżeli nie można zdobyć łatwych punktów spod kosza, gdyż tam skomasowała się obrona, odrzucamy piłkę na zewnątrz i rzucamy z dystansu, najlepiej za 3 punkty przez wolnego zawodnika. Strategicznie widzimy, że pod koszem jest blok, więc rozwiązujemy ten problem poprzez rozciąganie obrony rzutami za 3 i robieniem miejsca na łatwe wejścia.
W mojej metodzie pracy przyświeca mi ten sam cel, znaleźć najszybszą drogę dojścia do celu. Rozwiązywanie problemu poprzez szersze spojrzenie na sytuację z trzech punktów pomaga usunąć istniejące bloki. Rozwiązywanie następuje poprzez zauważenie problemu i przepuszczenie go przez siebie, zmierzenie się z nim w trakcie działania. Gdy problem wydobywamy na powierzchnię może on zostać usunięty. Jak więc widzimy czasem aby dojść do celu musimy iść do wewnątrz, a czasami na odwrót musimy przestać wciąż analizować i trzeba mocniej zadziałać na zewnątrz. Ta filozofia sprawdza się również w mieszanych sztukach walki, które zdarzyło mi się trenować rekreacyjnie. Tutaj też idziesz albo na zewnątrz ( dystans, stójka ) albo do wewnątrz ( walka w parterze ). Nie chcesz wybrać płaszczyzny, w której ty jesteś gorszy a przeciwnik jest lepszy. Chcesz wybrać płaszczyznę, w której ty jesteś lepszy, gdyż wiesz, że to jest droga do wygranej. Ale przegrana też jest dobra, gdyż dzięki przeciwnikowi wiesz, gdzie masz problemy, nad czym musisz pracować, co musisz trenować, by szybciej osiagać cel, by stawać się lepszym.